piątek, 5 sierpnia 2016

Mroczne Czasy Rozdział 3



Wysoki mężczyzna o pociągłej twarzy i ciemnych włosach wyszedł z budynku ministerstwa skierował się w stronę Dziurawego Kotła. Londyńska pogoda dawała o sobie znać już od dobrego tygodnia, deszcz był co prawda ciepły, ale tak gęsty, że odnosiło się wrażenie jakby się stało pod wodospadem. Cały przemoczony, ale w dobrym nastroju wszedł do knajpki niezauważalnej dla oczu mugoli.

― Dzień dobry Tom – uśmiechnął się do stojącego za barem mężczyzny w podeszłym wieku.

― Wcale nie taki dobry, panie Longbottom – odparł smętnie.

― Coś się stało? - zmarszczył brwi zaniepokojony.

― W istocie – barman podsunął Neville'owi Proroka Codziennego, ten spojrzał na okładkę i go zamurowało. Nie wierzył własnym oczom, jak to możliwe?

― Czy to H… Czy to jest ONA? - zapytał, nie potrafił nawet wypowiedzieć jej imienia. Bał się? A może to przyzwyczajenie lub niedowierzanie? Jednak wszędzie poznałby te rysy twarzy. Tom tylko pokiwał głową. W jego oczach widać było strach i niepewność – Mogę zatrzymać gazetę? - ponowne skinienie. Czarodziej pożegnał się uprzejmie i ruszył na zaplecze skąd przeniósł się na Pokątną, zrobił zakupy w pośpiechu, mimo to nie umknął jego uwadze fakt, że liczba czarodziei i czarownic, zwykle starających się przepchać przez tłum do celu, uległa poważnemu uszczupleniu. Można było spokojnie przejść, a nawet biec, co było nie do pomyślenia w normalne dni, czy też sytuacje. Ostatni tego typu obraz, zarejestrowany przez jego oczy, pochodził z czasów kiedy jeszcze Voldemort siał śmierć i zniszczenie, a jego poplecznicy bez skrępowania chodzili po ulicach. Spojrzał na datę wydania Proroka. Wczorajszy. Wszystko jasne. Teleportował się przed dom, po czym z uśmiechem do niego wszedł, niemal zapominając o wcześniejszym zastrzyku informacji.

― Luna! Wróciłem!

Blondwłosa kobieta zeszła z piętra na dół, aby przywitać męża.

― Neville! - uśmiechnęła się, kiedy jednak spojrzała na miłość swojego życia uśmiech znikł – Co się stało?

― Jak zwykle bezbłędna – podał jej gazetę i zrzucił mokre okrycie, usiedli razem na kanapie i zaczęli czytać artykuł. Kiedy skończyli nikt się nie odezwał, wiecznie rozmarzony wyraz twarzy pani Longbottom został zastąpiony rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami w czystym niedowierzaniu, natomiast jej towarzysz miał nieco bardziej zamyśloną minę.

― Czy ty myślisz, że te zniknięcia…

― Tak, to na pewno ona… Powołają Zakon…

― Mam złe przeczucia – powiedziała zmartwiona kobieta.

― Ja też – westchnął i objął swoją żonę.

~dwa tygodnie później~

Było wcześnie rano, ledwo dwie godziny od świtu, kiedy w okno państwa Longbottomów zapukała mała płomykówka. Ze względu na porę musiała dobijać się dość długo i głośno nim doczekała się jakiegokolwiek zainteresowania. Luna zwlekła się z łóżka i podeszła do okna odziana w dwuczęściową piżamę koloru pudrowego różu usianą jakimiś dziwnymi malowidłami. Uchyliła okno wpuszczając ptaka do środka i dając mu wody, odebrała list. Otworzyła i zagłębiła się w lekturę. Ciszę przerwała sówka wylatująca przez okno, kobieta zamknęła okno i wróciła to sypialni z pergaminem w ręku.

― Neville, wstawaj – ściągnęła z niego kołdrę i odsłoniła zasłony.

― Co? Co jest? Która godzina?

― Siódma, zwołują Zakon.

― Co?! - wyskoczył z łóżka jak oparzony.

― Słyszałeś, zbieraj się – jej głos był przepełniony niepewnością, ale i ciekawością, a nawet pewnego rodzaju ekscytacją.

~Francja, Paryż~

Uzbrojona jedynie w kilka sztyletów pochowanych w jej odzieniu weszła do podziemnej komnaty. Panował tu półmrok, a jedynym źródłem światła były pochodnie, powietrze pachniało stęchlizną i było okropnie duszno. Pomieszczenie sprawiało wrażenie wyciosanego w ogromnym, kamiennym bloku, a wszelka magia traciła tu swoją moc, dlatego nie wzięła ze sobą nic zawierającego w sobie chociażby odrobiny magii, oprócz siebie oczywiście. Kiedy jej oczy przystosowały się do mroku zauważyła pięciu mężczyzn. Zatrzymała się w pobliżu wyjścia uważnie obserwując wszystkich. Z szeregu wyszedł jakiś młody szlachcic, na jego twarzy malował się strach.

― P-pani Soreness?

Kiwnęła głową, a długie i mało owocne negocjacje ruszyły. Kilka godzin później wszyscy mieli już dość. Temperatura w pomieszczeniu znacznie wzrosła odkąd tu weszła, a powietrza było co raz mniej mimo tego, że zostawili tylko jedną pochodnie zapaloną. Zaczynali ją drażnić, czy naprawdę byli tacy głupi, czy naprawdę wierzyli, że da się nabrać na miłe słówka i pochlebstwa nie zauważając chowającego się za nimi podstępu?

Nie wiedząc kiedy jej cierpliwość dobiegła końca. Nastąpiła ostra wymiana zdań, a czterech mężczyzn chwyciło za broń. Szlachcic przerażony schował się za nimi modląc do wszystkich bogów jakich znał.

Unik, obrona, atak, trzy kroki, zwód, śmiertelny cios. Trup z rozpłatanym gardłem. Unik, atak, przewrót, atak, zwód, śmiertelny cios. Drugi z rączką sztyletu wystającą z oka. Skok, obrót, atak. Trzeci ze śmiertelną raną w brzuchu, powoli umierał w rozlewającej się wokół niego kałuży krwi. Czekanie, obserwacja, ocena, atak, unik, krok do tyłu, czekanie, obserwacja, ocena, błąd. Czwarty z ustami i oczami szeroko otwartymi w niedowierzaniu, krew uciekająca z jego tętnicy lądująca na jej twarzy razem z jego życiem. Upadł. Odszedł. Cisze przerywał już tylko przyspieszony oddech skulonego w kącie szlachcica. Zwróciła się ku niemu.

― Oto moja odpowiedź. Wszyscy mają ją poznać.



Odwróciła się i wyszła zostawiając za sobą bladego francuza, który jeszcze nie do końca pojął co się stało. Niemniej zrobił jak kazała. Kila dni później Francja huczała od plotek, opowieści i spekulacji. Ogarnięta strachem i podziwem. Co inteligentniejsi członkowie społeczeństwa wiedzieli, że władza wymięknie kiedy zobaczą ciała, bardziej konserwatywni czarodzieje nawet się cieszyli, że taka osoba zainteresowała się magiczną Francją, albowiem wróżyło to zmiany, zmiany korzystne dla nich, zwolenników czystej krwi i czarnej magii. Larum podniesione wśród magicznej społeczności było tak gwałtowne i głośne, że zapomniano o pochodzeniu owej młodej damy, która szukała zemsty i dążyła do celu bezwzględnie aczkolwiek konsekwentnie. Jak to mówią.. po trupach do celu.

niedziela, 3 stycznia 2016

Mroczne Czasy Rozdział 2


Siedzieli dość długo, głównie milcząc i pijąc. Od czasu do czasu wymieniali kilka zdań, nic poza tym, on nie chciał naciskać, ona nie chciała zaczynać. Kobieta zerknęła na zegarek, dochodziła trzecia nad ranem, najwyższa pora się położyć. Powoli wysączyła resztę whiskey ze szklanki i odłożyła na stolik kawowy. Szumiało jej w głowie, a świat delikatnie wirował, na jej ustach błąkał się ledwo widoczny półuśmiech. Wpatrywała się w nieokreślony punkt w przestrzeni, widoczny tylko dla jej oczu. Jako, że była wstawiona po jej maskach nie zostało ani śladu, jej twarz była jak otwarta księga, jedynym wyzwaniem było rozpoznanie języka, w którym jest napisana. Lucjusz przypatrywał się jej analizując. Dostrzegł niepewność, smutek, determinacje, a przede wszystkim gniew, złość tłumiącą wszelkie inne uczucia. Odwrócił głowę od jej postaci i pogrążył się we własnych myślach pozwalając jej udać się na spoczynek. Pani Śmierci… Arcymistrzyni Czarnej Magii… Musimy pamiętać, że czystość krwi jest naszą wizytówką, a szlamy należy potępiać, jednak ta historia uczy nas, że istnieją wyjątki… Jego własne słowa, wypowiadając je był przekonany, że nigdy więcej nie spotka osoby o której tyle opowiadał, przez którą tyle stracił, a jednocześnie tyle zyskał. Teraz ma szanse poznać jej tajemnice, poznać jej sekrety, jej magie. Niebezpieczna to będzie ścieżka… Fascynująca, ale niebezpieczna.
Znajdą się jej zwolennicy, plakaty wrócą na ulice, hasła do gazet, znów pojawi się strach, ooo tak… Strach, jego woń nie będzie dawała spać tym, których sumienie jest obciążone jej imieniem i nazwiskiem. Ludzie zaczną szeptać, Zakon Feniksa zostanie reaktywowany, aurorzy wznowią nabór, szkolenia będą dłuższe, cięższe i bardziej szczegółowe, ale to wszystko na nic… Bo czym jest zwykła nic nie warta magia, przy potędze Czarnej Magii która płynie w żyłach tej kobiety? Która stała się jej życiem, jej siostrą, jej matką, jej córką? Która stała się nią? Nie będą mieli szans, zetrze ich w proch… Może otworzy Akademie? Zacznie szkolić? Ah… cóż by to były za czasy, Czarna Magia znów legalna, nauczana, doskonalona… Tak, za to warto zginąć, warto się narażać. Nie tylko ja dojdę do tego wniosku, to jedno jest pewne.Siedział tak i rozmyślał do bladego świtu, wtedy to wstał kierując się do swojej sypialni. Zupełnie nieświadomy tego, że jego gość właśnie wychodzi z zamiarem rozpoczęcia planu zemsty, powoli, dyskretnie, ale konkretnie i do celu, oddał się w objęcia Morfeusza.

~kilka miesięcy później~
Wbiegła do posiadłości Malfoy'a, zdyszana, ale z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Nie minęło pięć sekund, a znalazł się przy niej Lucjusz.
I co?-zapytał ze słyszalnym w głosie podnieceniem, a wszystkie jego mięśnie w napięciu czekały na odpowiedź czarnowłosej wiedźmy.
Zobaczyli mnie-nie przestawała się uśmiechać- Zaczęło się.Na twarz blondyna wpłynął szeroki uśmiech, odwrócił się i szybkim krokiem skierował się do kominka.
W takim razie zamawiam prenumeratę Proroka!-krzyknął, a jego głowa zniknęła w szmaragdowych płomieniach składając zamówienie, tak jak zapowiedział. Kobieta zaśmiała się cicho i podeszła do sofy, na którą ciężko opadła. Sięgnęła do karafki i nalała sobie oraz jej towarzyszowi bursztynowego, wysokoprocentowego płynu.
Za jutrzejsze wydanie-uniosła szklankę w stronę mężczyzny z figlarnym uśmiechem.
Za jutrzejsze wydanie-powtórzył odwzajemniając gest. Nie sądził, że aż tak się w to wszystko zaangażuje, że aż tak mu się to spodoba, trzeba jednak zaznaczyć iż dopiero teraz zacznie się zabawa. Wraz z porannym Prorokiem Codziennym wybuchnie zamieszanie i panika, Ministerstwo zostanie zasypane milionami sów od dziennikarzy i czarodziei, domagających się wyjaśnień. Słowem, będzie bezradne, a brudy sprzed lat zaleją ich niczym fala tsunami. Sojusznicza Francja zerwie ugodę, a Niemcy i Belgia wycofają się z pertraktacji. Anglia zostanie sama. Nikt nie kiwnie palcem.
Co z Rosierami?-kobieta przerwała milczenie.
Wczoraj nawiązali kontakt. Francuski Minister Magii powiedział, że jeśli twój powrót okaże się prawdą od razu zrywa porozumienie.-odezwał się wyrwany z zamyślenia, a w jego głosie pobrzmiewała duma i zadowolenie, wszystkie jego przewidywania się sprawdziły- Mówiłem, że tak będzie.
Tak, tak, mówiłeś-przyznała śmiejąc się, jednak chwilę później spoważniała. Odstawiła szklankę na stolik i wstała kierując swe kroki do wyjścia.
Co robisz?-zaintrygowany wstał i poszedł za nią. Wyszli do ogrodów, kobieta przeszła przez barierę, która kończyła przy lasku i stanęła z drugiej strony- Co robisz?-powtórzył pytanie, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Zamiast tego Vivien zamknęła oczy i wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Uniosła podbródek wysoko szeptając coś. Jej czoło pokryło się kroplami potu, a brwi ściągnięte w dół świadczyły o wysokim stanie skupienia i wysiłku jaki w to wkładała. Kilka minut później bariera opadła przy akompaniamencie rozbijającego się szkła o bruk, a dokładniej szklanki Malfoy'a, która wypadła mu z rąk. Przez sekundę można było odnieść wrażenie, że do szkła dołączy szczęka mężczyzny, która, kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, zamknęła się z głośnym chapnięciem. Odchrząknął.
Em.. Dziękuję
Spłacam tylko dług-odparła i uśmiechnęła się wracając do posiadłości, za nią podążył pan domu- Zdajesz sobie sprawę, że jeszcze nie możesz legalnie paradować po ulicach?
Oczywiście, za kogo ty mnie masz?-odparł udając oburzenie, co wywołało krótką salwę śmiechu u obojga.
Za Malfoy'a, a wszyscy wiedzą, że oni odznaczają się wyjątkową ignorancją. Co miałaś na myśli mówiąc „jeszcze”?-zapytał ignorując docinek.
To, że niedługo Ministerstwo nie będzie miało zbyt wiele do gadania-uśmiechnęła się tajemniczo i usiadła na wcześniej opuszczonej kanapie, sięgnęła po swoją szklankę- Wybieram się do Francji, będziesz musiał przypilnować tutejszych spraw.
Do Francji?-zapytał zaskoczony- Po co i kiedy?
Jak Rosierowie potwierdzą zerwanie ugody przez Ministra. Nadal nie odpowiedziałaś po co.
Wiem, mam kilka zaległych spraw do załatwienia.Następnego ranka sowa przyniosła poranne wydanie Proroka, jak można było się spodziewać na pierwszej stronie widniało niewyraźne zdjęcie Vivien. Nagłówek głosił: POWRÓT MORDERCZYNI! Rita rozpisała się na trzy strony jednak sensownych było tylko kilka fragmentów.
„…widziano ją niedaleko Dziurawego Kotła, nasz fotograf zdążył tylko uchwycić znikającą wśród tłumu postać (jak widać na pierwszej stronie) jednak mamy stu-procentową pewność, że to była ona! Hermiona Granger! Zapewne pierwsza publicznie użyłam tego imienia wbrew dekretowi, jednak, czyż ministerstwo nie oszukało nas co do jej śmierci? Podejrzewamy, że chcieli zatuszować swoje niepowodzenie spowodowane...”
...nasze zaufane źródło informacji, potwierdziło przypuszczenia wielu czarodziei, o grupie popierającej „Siostrę Śmierci”. Podobno została nawet założona organizacja działająca w jej imieniu, nie wiemy jednak jak się nazywa...”
Minister ds. Zewnętrznych twierdzi, że zerwanie ugody przez Francję świadczy o tym, że wybrała ona stronę Granger'ówny, natomiast wycofanie się Niemiec i Belgii to po prostu zwykły strach, tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że pozostaliśmy sami...”
Aurorzy potwierdzili hipotezę, która zakłada, że owe zniknięcia, o których pisaliśmy kilka miesięcy temu, mogą mieć związek z Siostrą Śmierci, w końcu, jakby nie patrząc, wcześniej też tak to się zaczęło...”
~dwa tygodnie później~
Cholerna wiedźma! Miała się odezwać jak będzie na miejscu, minął tydzień, a ona nic!-Lucjusz chodził tam i z powrotem po swoim salonie, mocno zdenerwowany.
Uspokój się może zapomniała?-powtórzył kolejny raz, znudzonym głosem mężczyzna o czarnych przetłuszczonych włosach- I powiedz mi w końcu, dlaczego dowiaduje się o jej powrocie z gazety, przychodzę do ciebie, a ty oznajmiasz mi, że ona u ciebie mieszka od kilku miesięcy…
Tak wyszło.
Tak wyszło?-powtórzył z pełną dawką jadu w głosie.
Gdybyś przyszedł wcześniej, dowiedziałbyś się wcześniej.Rozmowę przerwała wypadająca z kominka, zdyszana Vivien. Szybko pozbierała się z podłogi, jej ubrudzone krwią ubranie i twarz oraz rozwiane włosy dawały duże pole do spekulacji, jednak żaden z mężczyzn nie miał na nie ochoty, jakkolwiek na twarzy Lucjusz malował się gniew na twarzy Severusa było widać tylko lekki szok i niedowierzanie. Kobieta spojrzała po nich i odezwała się chłodnym, pozbawionym wszelkich uczuć głosem.
Ile wie?
Niewiele- nie ruszył go jej ton, używała go w stosunku do każdej napotkanej osoby, ostatnimi czasy tylko Malfoy stał się wyjątkiem od tej reguły. Przypomniał sobie, że miał ją ochrzanić- Co ty sobie wyobrażasz?! Miałaś się odezwać! Gdzieś ty była i dlaczego jesteś cała we krwi?!Kobieta rozluźniła się lekko i opadła na najbliższy fotel. Na jej twarzy odmalowało się zmęczenie.
Mówiłam, we Francji. Wiem, wiem, zapomniałam-w tym momencie Snape uśmiechnął się triumfalnie- A krew.. cóż spotkanie dyplomatyczne przerodziło się w agresywne negocjacje…Mistrz Eliksirów zaśmiał się cicho, a blondyn usiadł obok niej lustrując wzrokiem w poszukiwaniu jakiś obrażeń zagrażających życiu.
Agresywne negocjacje? Ty to masz porównania… I co wynegocjowałaś?
Francja jest moja-powiedziała spokojnie, a w pomieszczeniu zapadła niczym nie zmącona cisza.
Cóż…-zaczął Severus- Wygląda na to, że niepotrzebnie się martwiłeś-uśmiechnął się jadowicie.
Nie martwiłem się! Zdejmij bluzkę.
Oszalałeś. Nic mi nie jest- wstała, a kiedy poczuła rękę Lucjusza ciągnącą ją w dół w ułamku sekundy obróciła się i przyłożyła mu sztylet do tętnicy- Powiedziałam nic mi nie jest-wysyczała i wyrwała się i skierowała w stronę schodów na piętro.
Idź na Nokturn u Borgina jest przesyłka, jak będziesz miał czas to ją odbierz-rzuciła na odchodnym i zniknęła w mrokach domu.
No Lucjuszu, chyba masz mi dość sporo do opowiedzenia.