Aportowała
się w Whiletshire. Nie spodziewała się wpaść na nikogo, ani tym
bardziej alarmu, który właśnie budził wszystkich mieszkańców
wioski. Ruszyła biegiem przed siebie szukając schronienia.
— Tutaj!-syknął
ktoś zza płotu, bez namysłu przeskoczyła przez bramę i pobiegła,
za jej tajemniczym wybawicielem. Dopiero kiedy drzwi frontowe
zatrzasnęły się za nią odetchnęła z ulgą i spojrzała w
kierunku mężczyzny. Zamurowało ją. Znowu on! Uśmiechnęła się
krzywo, ciekawe czy ją rozpozna?
Przyglądał
się kobiecie, którą wpuścił do swojego domu. Zastanawiał się
czemu to zrobił, tydzień temu zdjęli mu łańcuchy i założyli
barierę wokół jego ogrodów, a on już się pcha w kolejne bagno.
Coś jednak kazało mu wyjść i zapewnić jej schronienie, to był w
pewnym sensie taki jakby odruch, impuls. Lustrował ją od dołu do
góry, zatrzymał wzrok na twarzy. Gdzieś już ją widział, tego
był pewien, ale nie mógł dopasować do niej żadnego nazwiska.
Przez
chwilę mierzyli się wzrokiem w ciszy, którą postanowił przerwać
Lucjusz. Wiedziony czystą ciekawością zapytał:
— Jak
się nazywasz?
— Vivien
Soreness.
Dostał
olśnienia, teraz, kiedy usłyszał jej głos.
— Vivien?-uśmiechnął
się kpiąco-A nie Herm…-nagle jej ręka zatkała mu usta, a jej
oczy błyszczały niebezpiecznie.
— Zgłupiałeś?!-wysyczała-Jeszcze
ktoś usłyszy!
Jej
serce biło szybko. Była wkurzona i jednocześnie przerażona.
Zastanawiała się co ma zrobić, nie wiedziała czy może mu zaufać.
Bądź co bądź dowiedział się, że wróciła. Będzie wypytywał
to oczywiste, ale czy ona będzie odpowiadać? Zerknęła przelotnie
na niego, wydawał się myśleć nad czymś. Miał zmarszczone czoło
i ściągnięte brwi. Przyjrzała mu się dokładniej. Dopiero teraz
zauważyła, że na jego twarzy nie było już widać niegdysiejszej
pogardy i nienawiści. Styl jednak pozostał niezmienny, czarne
ubrania z drogich materiałów, srebrne spinki do mankietów, guziki
zdobione w wężowe głowy. Rozejrzała się po holu. Czarny marmur,
wielkie gobeliny przedstawiające przodków Malfoy'a, Salazara i
innych wielkich czarodziejów. Tu i tam powtarzał się motyw węża,
symbolizujący ich czystość krwi i przynależność do Slytherinu,
nie było jednak tego na tyle dużo, by uznać to za obsesję.
Zmienił się, to było widać, czym była ogromnie zdziwiona. Z
rozmyślań wyrwał ją głos Lucjusza:
— Dlaczego
wróciłaś?-zapytał w duchu przeklinając swoją ciekawość i
uświadamiając sobie w jak wielkie bagno się wpakował, ale
przecież nie wyrzuci jej teraz, kiedy podał jej pomocną dłoń.
Nie poznawał siebie, co się stało? Dlaczego aż tak się zmienił?
Czyżby jeden z pozoru nic nie znaczący uczynek dziewczyny
tak drastycznie go odmienił? Niemożliwe. Spłacił już dług, więc
nie ma
powodu
aby teraz jej pomagać. Poza ciekawością i chorą fascynacją
Czarną Magią. Czuł, że przez nią znowu założą mu łańcuchy,
ale postanowił, że się nie wycofa.
— A
jak myślisz?-odparła patrząc na niego tymi smutnymi oczami, wciąż
biła się sama ze sobą o to, czy może mu zaufać, wiedziała, że
jeden maleńki błąd, może kosztować ją życie.
— Szukasz
zemsty?
Kiwnęła
głową. Zapadła między nimi cisza, każdy kalkulował zyski i
straty jakie może ponieść z utrzymania tej znajomości. Stali tak
dobre kilka minut pogrążeni we własnych rozmyślaniach. Niczym
niezmąconą ciszę przerwał nagły grzmot i bębnienie deszczu o
parapety. Wzdrygnęła się wracając do rzeczywistości. Popatrzyła
blondynowi prosto w oczy.
— Mogę
ci zaufać?-zapytała cichym, ale pewnym głosem. Nie odwrócił
wzroku, chociaż był zaskoczony pytaniem. Nie spodziewał się
takiej otwartości, mimo wszystko kiwnął głową. Poprowadził ją
do salonu, a skrzat odebrał od niej płaszcz i przyniósł im
Ognistą Whiskey.
— Szklaneczkę?-zapytał
z pozoru niewinnie, w odpowiedzi otrzymał jedynie kiwnięcie głowy
i uśmiech, kiedy odbierała szklankę. Rozglądnęła się po
salonie.
Był
obszerny i, o dziwo, nie było w nim motywów z wężami. Tak samo
jak hol, był z czarnego marmuru. Na północnej ścianie królował
wielki kominek, w którym wesoło trzaskał ogień, rozświetlając i
ogrzewając pomieszczenie. Nad nim wisiał wielki portret Abraxasa,
ojca Lucjusza. Zasłony i fotele były koloru ciemnej zieleni, a
meble ze szlachetnego dębu. Były pokryte licznymi zdobieniami
rzeźbiarskimi, a
styl w jakim były wykonane świadczył o wartości historycznej i
materialnej. Takie antyki z pewnością nie należą do najtańszych.
Podziwiając wystrój nawet nie zorientowała się kiedy wypiła całą
szklankę.
Malfoy
obserwował ją sącząc swoją porcję whiskey. Ta kobieta była dla
niego zagadką, niebezpieczną tajemnicą, którą pragnął poznać.
Czekał na jej ruch, domyślał się, że po dwóch latach ciągłej
ucieczki i ukrywania się, nie będzie zbyt rozmowna, a narzucaniem
się mógłby ją spłoszyć. Nareszcie pojawiło się coś ciekawego
w jego monotonnym życiu, skupiającym się głównie na czytaniu i
rozmowach ze znajomymi. Teraz doszły jeszcze spacery po ogrodzie,
wcześniej nie miał takiej możliwości. Mimo wszystko nie zamierzał
przepuścić takiej okazji. Nie zmienił się jednak tak bardzo jak
myślał, uśmiechnął się do siebie, przyglądając się jak
czarnowłosa podziwia jego salon.
— Jeśli
chcesz możesz się u mnie zatrzymać-zaproponował czekając na
reakcję.
— A
Draco i Narcyza?-spojrzała na niego. Zaintrygował ją. Nie
przywykła do Malfoy'ów proponujących pomoc, a już na pewno nie
bezinteresownie. Wiedziała, że już nie jest taki jak kiedyś, ale
również miała pewność, że nie stał się człowiekiem idealnym.
Próbowała go przejrzeć, lecz nie dopatrzyła się niczego, prócz
ciekawości.
— Syn
wyprowadził się ze swoją żoną, Astorią, a Cyzia nie żyje od
roku-oznajmił to z takim spokojem, z taką prostotą jakby mówił o
pogodzie. Kolejny dowód na to, że wcale tak bardzo się nie
zmienił.
— Wybacz.
— Nie
mam czego.
— W
takim razie zostanę… Na jakiś czas…-odwróciła głowę do
okna, deszcz ustał, a księżyc nieśmiało wynurzał się zza
chmur.
Uśmiechnął
się do siebie, wygrał pierwszą rundę.