środa, 5 kwietnia 2017

Mroczne Czasy Rozdział 4

They think they can freeze me in time.
They are wrong.
My heart is too cold.
I'm too cold to shiver.






Dzisiejszego dnia w Norze panował wielki chaos. Rozgardiasz był tak ogromny i przytłaczający, że codzienny bałagan w domu Weasley'ów wydawał się niczym, prezentował się wręcz jako nienaganny porządek.

W magicznie powiększonym salonie rudzielców znajdował się cały Zakon. Gdyby ktoś obcy, nie znający sytuacji, stanąłby z boku i przez kilka minut obserwował, zauważyłby całą gamę ludzkich odczuć. Od wściekłości u Szalonookiego, rozbawienia u bliźniaków, niepokoju u Molly, przez niepewność Longbottomów aż po zakłopotanie Dumbledora. Każdy z nich już miał czas na wykonanie rachunku sumienia. I choć każdy pamiętał jak straciła kontrolę, jak zabiła Rona, choć każdy wiedział, że miała powód, choć każdy miał świadomość, że to ona tak naprawdę wygrała tę wojnę, choć każdy w głębi duszy czuł, że nie powinni jej wyklinać, nie powinni jej obarczać fałszywymi przewinieniami, nie powinni wypędzać, odwracać od niej, a już na pewno nie ścigać jej, nie zdradzać aurorom, to nikt w tym pokoju nie chciał przyznać się do tego otwarcie. Oznaczałoby to bowiem przyznanie się do porażki, a oni na to byli zbyt dumni, zbyt głupi i zbyt gryfońscy. Nawet Dumbledore, czy Kingsley, nie ważne jak mądrzy i doświadczeni, wciąż pozostawali tylko ludźmi, a to wiązało się z ludzkimi wadami i odruchami. Nic nie mogli na to poradzić, a przynajmniej wszystkim tak się wydawało dopóki przez jazgot nie przebił się głos Luny.

– To nasza wina.

Wszyscy zwrócili ku niej swoje spojrzenia. Od zawsze wiedzieli, że żona Neville'a jest inna, dziwna, totalnie niepasująca do poważnych zebrań, czy jakichkolwiek innych sfer życia zwanych normalnymi. Jednak nikt się tym nie przejmował, Lovegoodowie od zawsze byli szurnięci. Teraz jednak, w jej głosie była taka powaga, taka moc, że nawet jej mąż spojrzał na nią zaskoczony. Wyraz twarzy młodej kobiety był zacięty, a postawa emanowała bolesnym poczuciem winy. Nigdy nie chciała dla Hermiony źle, została zdominowana i nikt jej nie słuchał, jak zawsze. Uczucie rozżalenie i gorzkości zawładnęło jej zawsze pozytywnym tokiem myślenia.

– Luna, kochanie, co ty…-zaczął Longbottom.

– Przestań! Natychmiast przestańcie! -wydawało się, że oszalała, zamknęła oczy, a po jej policzkach spływały łzy. Nikt nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. – Nie widzicie swoich win? Jesteście aż tak ślepi? Czy to gnębiwtryski wam tak w głowach namieszały? Zadajecie totalnie bezcelowe i bezsensowne pytania… Jestem pewna, że każdy z was przypomniał sobie, bardzo dokładnie zapewne, wydarzenia sprzed dwóch lat i każdy z was jest świadom swojej winy. Ona wróciła. Czy tego chcecie czy nie, wróciła i będzie zabijać. -po ostatnim zdaniu jasnowłosej kobiety jakby czas się zatrzymał, nawet Luna musiała jakby oswoić się z tym co powiedziała, wydawało się, że nigdy nie byłaby zdolna do takich słów, a jednak jeszcze nie skończyła. Tym razem kontynuowała szeptem. – Będzie tropić i zabijać tych, których obarcza winą za zrujnowanie życia, bo to właśnie jej zrobiliście… Możliwe…-zawahała się na moment-możliwe, że wykończy cały Zakon, tak dla zabawy, dla zemsty. Nie wiem kim się teraz stała, czy coś zostało z Hermiony, której tak nieudolnie próbowaliście się pozbyć. Nieudolnie i niepotrzebnie. Ja ani Neville nie mieliśmy z tym nic wspólnego, byliśmy przeciwni!-jej głos znów nabrał mocy- Dlatego zmierzycie się ze swoim demonem przeszłości sami. Żegnam.

Chwyciła swojego męża za rękę i wyszli z Nory. Chwile później dało się słyszeć trzask deportacji. Nikt się nie poruszył, nikt nie odezwał, wszyscy wpatrywali się w uchylone drzwi wyjściowe z rozdziawionymi lekko ustami. Totalny szok i niedowierzanie przyćmiło największe mózgi organizacji, a ich postacie były owiane jakby grozą przyszłości zabawionej przeszłością.





0o0o0o0o

Wszystko szło po jej myśli. Francja przykładała większą wagę do kunsztu jakim była Czarna Magia niż do czystości krwi, no, i nie ma też co się oszukiwać, byli mniej zacofani i zainfekowani uprzedzeniami niż Anglia. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i spojrzała na pusty fotel obity czarną skórą. To tam zazwyczaj siadał Lucjusz. Prychnęła cicho. Lucjusz Abraxas Malfoy, najbardziej zagorzały zwolennik czystości krwi mieszkał ze szlamą. Nie ważne jak potężną, nie ważne, że uratowała mu dupę, wciąż była szlamą. Ten mężczyzna o stalowym spojrzeniu i platynowych długich włosach stanowił dla niej swoistą zagadkę. Mimo ich, jakby to nazwać, znajomości? Mimo tego co rozwinęło się między nimi, jakby swoisty pakt, jednak nie wypowiedziany, ani nie spisany przez żadną ze stron, na kilometr śmierdziało jej czymś więcej. Malfoy nie należał do osób, które zawierają znajomości nie przynoszące korzyści i choć jeszcze nie dostrzegła innych niż trochę rozrywki w jego nudnym życiu, zamierzała mu się przyjrzeć. Nie pozwoli by żaden zadufany w sobie arystokrata pokrzyżował jej plany. Co to, to nie. Tym bardziej, że sytuacja polityczna w Anglii była teraz dla niej najodpowiedniejsza. Panował totalny chaos, Minister abdykował i jakby zapadł się pod ziemię, wśród czarodziejskiego społeczeństwa królowało niezorganizowanie i strach, zostali sami. Wiedziała kto będzie wybrany na następnego Ministra Magii, dobrze o to zadbała, dlatego też, nie pozostało jej na razie nic innego jak czekać. Miała świadomość, że dziś rano odbyło się spotkanie Zakonu, wiedziała także, o tym, że nie wszyscy zawinili. Dlatego jej lista nazwisk była skrupulatnie przygotowana i pomijała takie nazwiska jak Lovegood czy Longbottom, nie było na niej także rudych bliźniaków, którzy i tak nie uczestniczyli zbyt aktywnie w działalności Zakonu. Bała się tylko jednego, utraty kontroli. Zemsta może ją tak zaślepić, że nie będzie patrzyć kogo zabija. Ufała swojej samodyscyplinie, w końcu nie na darmo przeszła szkolenie Cienie z Czerwonej Pustyni. Spędziła tam 6 okropnie ciężkich miesięcy. Jednak wiedza, którą tam zdobyła była nieoceniona, tak samo jak umiejętności. Sam fakt, że ją tam przyjęli świadczył o tym na jak wysokim poziomie była już wcześniej. Jedynym problemem był ON, obawiała się, że może znów się obudzić i przejąć kontrolę, gdy będą nią targać zbyt silne emocje, których właśnie z tego powodu się pozbyła. Dopiero później zauważyła, że napłynęło do niej o wiele więcej możliwości z tego powodu.

Z rozmyślań wyrwał ją odgłos kroków, mimowolnie spięła wszystkie mięśnie i odwróciła się w stronę dźwięku gotowa na wszystko. Dwa metry od niej ujrzała pana domu i chociaż na jego twarzy widniała, jak zawsze, perfekcyjna maska chłodu, opanowania i obojętności, to Hermiona nauczyła się przez nie patrzeć, czytać ludzi na swój sposób. Dlatego też dostrzegła jego zmęczenie i lekko niepewność, jakby myślał nad jakimś nieistotnym, ale natrętnym, ciągle wracającym, problemem.

– Co się stało? -zapytała swoim zwykłym tonem, po którym nic nie dało się odczytać, ponieważ był pusty, pozbawiony emocji, człowieczeństwa.

– Spotkałem Varena. Nie wyglądał na pewnego siebie. -odpowiedział bez ogródek i spojrzał na nią przelotnie.

– Zajmę się tym.

W odpowiedzi Malfoy tylko kiwnął jej głową i zniknął w głębinach dworku. Natomiast ona wstała i skierowała się do kominka by za pomocą sieci Fiuu przenieść się na Pokątną, skąd miała zamiar się udać do domu wcześniej wspomnianego dżentelmena. Nie dała po sobie znać jak bardzo zaniepokoiła ją ta wiadomość. Niby nic poważnego, nie? Po prostu nie wyglądał na pewnego siebie, każdy ma gorsze dni, ale nie on, nie Varen Morgenstein. Był on mężczyzną lekko po trzydziestce, jednak już był genialnym politykiem. Urodził się w Anglii jednak wychował we Francji. Stał się jedynym przyjacielem na jakiego sobie pozwoliła. Jego najważniejszą cechą, która jako pierwsza rzucała się w oczy była właśnie pewność siebie, nigdy jej nie tracił, nigdy publicznie. Był zbyt dobrym aktorem aby sobie na to pozwolić i co najważniejsze inteligenty, diabelnie inteligenty. Lekko się uśmiechnęła na wspomnienie ich długich zażartych dyskusji, które nie raz, nie dwa, kończyły się bójka lub zagorzałym pojedynkiem po którym dom nadawał się do całkowitej odnowy.

Szybko przemierzyła dobrze znaną sobie trasę i weszła do jego domu bez przeszkód, miała udzielony dostęp do jego ochronnych zaklęć. Nie zwracając uwagi na skrzata, który coś mamrotał do niej, skierowała się w stronę schodów i przeskakując po dwa, trzy stopnie dotarła na piętro, gdzie, bez ogródek i zbędnych uprzejmości, wtargnęła do jego gabinetu. Jej oczom ukazał się wysoki, muskularny mężczyzna o oczach koloru Avady. Długie czarne jak smoła włosy były spięte w luźny kucyk i opadały na jego plecy. Był ubrany w gustowne szaty w kolorach czerni i srebra. Jego wąskie usta ułożyły się w krzywy półuśmiech, jakby doskonale wiedział, że wpadnie tu dokładnie w tej chwili. Najbardziej jednak uderzył ją wygląd tego pomieszczenia. Zawsze czysty, wysprzątany z każdym przedmiotem, książka czy piórem, idealnie ułożonym w jemu tylko znanym układzie. A teraz? Teraz panował tu totalny chaos, wszystko było porozrzucane, jakby ktoś przeszukiwał gabinet w napadzie szału. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i obróciła się w jego stronę, do jej uszu dotarł jego niski, tajemniczy, ale przyjemny dla ucha głos:

– Witaj, kochana.



piątek, 5 sierpnia 2016

Mroczne Czasy Rozdział 3



Wysoki mężczyzna o pociągłej twarzy i ciemnych włosach wyszedł z budynku ministerstwa skierował się w stronę Dziurawego Kotła. Londyńska pogoda dawała o sobie znać już od dobrego tygodnia, deszcz był co prawda ciepły, ale tak gęsty, że odnosiło się wrażenie jakby się stało pod wodospadem. Cały przemoczony, ale w dobrym nastroju wszedł do knajpki niezauważalnej dla oczu mugoli.

― Dzień dobry Tom – uśmiechnął się do stojącego za barem mężczyzny w podeszłym wieku.

― Wcale nie taki dobry, panie Longbottom – odparł smętnie.

― Coś się stało? - zmarszczył brwi zaniepokojony.

― W istocie – barman podsunął Neville'owi Proroka Codziennego, ten spojrzał na okładkę i go zamurowało. Nie wierzył własnym oczom, jak to możliwe?

― Czy to H… Czy to jest ONA? - zapytał, nie potrafił nawet wypowiedzieć jej imienia. Bał się? A może to przyzwyczajenie lub niedowierzanie? Jednak wszędzie poznałby te rysy twarzy. Tom tylko pokiwał głową. W jego oczach widać było strach i niepewność – Mogę zatrzymać gazetę? - ponowne skinienie. Czarodziej pożegnał się uprzejmie i ruszył na zaplecze skąd przeniósł się na Pokątną, zrobił zakupy w pośpiechu, mimo to nie umknął jego uwadze fakt, że liczba czarodziei i czarownic, zwykle starających się przepchać przez tłum do celu, uległa poważnemu uszczupleniu. Można było spokojnie przejść, a nawet biec, co było nie do pomyślenia w normalne dni, czy też sytuacje. Ostatni tego typu obraz, zarejestrowany przez jego oczy, pochodził z czasów kiedy jeszcze Voldemort siał śmierć i zniszczenie, a jego poplecznicy bez skrępowania chodzili po ulicach. Spojrzał na datę wydania Proroka. Wczorajszy. Wszystko jasne. Teleportował się przed dom, po czym z uśmiechem do niego wszedł, niemal zapominając o wcześniejszym zastrzyku informacji.

― Luna! Wróciłem!

Blondwłosa kobieta zeszła z piętra na dół, aby przywitać męża.

― Neville! - uśmiechnęła się, kiedy jednak spojrzała na miłość swojego życia uśmiech znikł – Co się stało?

― Jak zwykle bezbłędna – podał jej gazetę i zrzucił mokre okrycie, usiedli razem na kanapie i zaczęli czytać artykuł. Kiedy skończyli nikt się nie odezwał, wiecznie rozmarzony wyraz twarzy pani Longbottom został zastąpiony rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami w czystym niedowierzaniu, natomiast jej towarzysz miał nieco bardziej zamyśloną minę.

― Czy ty myślisz, że te zniknięcia…

― Tak, to na pewno ona… Powołają Zakon…

― Mam złe przeczucia – powiedziała zmartwiona kobieta.

― Ja też – westchnął i objął swoją żonę.

~dwa tygodnie później~

Było wcześnie rano, ledwo dwie godziny od świtu, kiedy w okno państwa Longbottomów zapukała mała płomykówka. Ze względu na porę musiała dobijać się dość długo i głośno nim doczekała się jakiegokolwiek zainteresowania. Luna zwlekła się z łóżka i podeszła do okna odziana w dwuczęściową piżamę koloru pudrowego różu usianą jakimiś dziwnymi malowidłami. Uchyliła okno wpuszczając ptaka do środka i dając mu wody, odebrała list. Otworzyła i zagłębiła się w lekturę. Ciszę przerwała sówka wylatująca przez okno, kobieta zamknęła okno i wróciła to sypialni z pergaminem w ręku.

― Neville, wstawaj – ściągnęła z niego kołdrę i odsłoniła zasłony.

― Co? Co jest? Która godzina?

― Siódma, zwołują Zakon.

― Co?! - wyskoczył z łóżka jak oparzony.

― Słyszałeś, zbieraj się – jej głos był przepełniony niepewnością, ale i ciekawością, a nawet pewnego rodzaju ekscytacją.

~Francja, Paryż~

Uzbrojona jedynie w kilka sztyletów pochowanych w jej odzieniu weszła do podziemnej komnaty. Panował tu półmrok, a jedynym źródłem światła były pochodnie, powietrze pachniało stęchlizną i było okropnie duszno. Pomieszczenie sprawiało wrażenie wyciosanego w ogromnym, kamiennym bloku, a wszelka magia traciła tu swoją moc, dlatego nie wzięła ze sobą nic zawierającego w sobie chociażby odrobiny magii, oprócz siebie oczywiście. Kiedy jej oczy przystosowały się do mroku zauważyła pięciu mężczyzn. Zatrzymała się w pobliżu wyjścia uważnie obserwując wszystkich. Z szeregu wyszedł jakiś młody szlachcic, na jego twarzy malował się strach.

― P-pani Soreness?

Kiwnęła głową, a długie i mało owocne negocjacje ruszyły. Kilka godzin później wszyscy mieli już dość. Temperatura w pomieszczeniu znacznie wzrosła odkąd tu weszła, a powietrza było co raz mniej mimo tego, że zostawili tylko jedną pochodnie zapaloną. Zaczynali ją drażnić, czy naprawdę byli tacy głupi, czy naprawdę wierzyli, że da się nabrać na miłe słówka i pochlebstwa nie zauważając chowającego się za nimi podstępu?

Nie wiedząc kiedy jej cierpliwość dobiegła końca. Nastąpiła ostra wymiana zdań, a czterech mężczyzn chwyciło za broń. Szlachcic przerażony schował się za nimi modląc do wszystkich bogów jakich znał.

Unik, obrona, atak, trzy kroki, zwód, śmiertelny cios. Trup z rozpłatanym gardłem. Unik, atak, przewrót, atak, zwód, śmiertelny cios. Drugi z rączką sztyletu wystającą z oka. Skok, obrót, atak. Trzeci ze śmiertelną raną w brzuchu, powoli umierał w rozlewającej się wokół niego kałuży krwi. Czekanie, obserwacja, ocena, atak, unik, krok do tyłu, czekanie, obserwacja, ocena, błąd. Czwarty z ustami i oczami szeroko otwartymi w niedowierzaniu, krew uciekająca z jego tętnicy lądująca na jej twarzy razem z jego życiem. Upadł. Odszedł. Cisze przerywał już tylko przyspieszony oddech skulonego w kącie szlachcica. Zwróciła się ku niemu.

― Oto moja odpowiedź. Wszyscy mają ją poznać.



Odwróciła się i wyszła zostawiając za sobą bladego francuza, który jeszcze nie do końca pojął co się stało. Niemniej zrobił jak kazała. Kila dni później Francja huczała od plotek, opowieści i spekulacji. Ogarnięta strachem i podziwem. Co inteligentniejsi członkowie społeczeństwa wiedzieli, że władza wymięknie kiedy zobaczą ciała, bardziej konserwatywni czarodzieje nawet się cieszyli, że taka osoba zainteresowała się magiczną Francją, albowiem wróżyło to zmiany, zmiany korzystne dla nich, zwolenników czystej krwi i czarnej magii. Larum podniesione wśród magicznej społeczności było tak gwałtowne i głośne, że zapomniano o pochodzeniu owej młodej damy, która szukała zemsty i dążyła do celu bezwzględnie aczkolwiek konsekwentnie. Jak to mówią.. po trupach do celu.

niedziela, 3 stycznia 2016

Mroczne Czasy Rozdział 2


Siedzieli dość długo, głównie milcząc i pijąc. Od czasu do czasu wymieniali kilka zdań, nic poza tym, on nie chciał naciskać, ona nie chciała zaczynać. Kobieta zerknęła na zegarek, dochodziła trzecia nad ranem, najwyższa pora się położyć. Powoli wysączyła resztę whiskey ze szklanki i odłożyła na stolik kawowy. Szumiało jej w głowie, a świat delikatnie wirował, na jej ustach błąkał się ledwo widoczny półuśmiech. Wpatrywała się w nieokreślony punkt w przestrzeni, widoczny tylko dla jej oczu. Jako, że była wstawiona po jej maskach nie zostało ani śladu, jej twarz była jak otwarta księga, jedynym wyzwaniem było rozpoznanie języka, w którym jest napisana. Lucjusz przypatrywał się jej analizując. Dostrzegł niepewność, smutek, determinacje, a przede wszystkim gniew, złość tłumiącą wszelkie inne uczucia. Odwrócił głowę od jej postaci i pogrążył się we własnych myślach pozwalając jej udać się na spoczynek. Pani Śmierci… Arcymistrzyni Czarnej Magii… Musimy pamiętać, że czystość krwi jest naszą wizytówką, a szlamy należy potępiać, jednak ta historia uczy nas, że istnieją wyjątki… Jego własne słowa, wypowiadając je był przekonany, że nigdy więcej nie spotka osoby o której tyle opowiadał, przez którą tyle stracił, a jednocześnie tyle zyskał. Teraz ma szanse poznać jej tajemnice, poznać jej sekrety, jej magie. Niebezpieczna to będzie ścieżka… Fascynująca, ale niebezpieczna.
Znajdą się jej zwolennicy, plakaty wrócą na ulice, hasła do gazet, znów pojawi się strach, ooo tak… Strach, jego woń nie będzie dawała spać tym, których sumienie jest obciążone jej imieniem i nazwiskiem. Ludzie zaczną szeptać, Zakon Feniksa zostanie reaktywowany, aurorzy wznowią nabór, szkolenia będą dłuższe, cięższe i bardziej szczegółowe, ale to wszystko na nic… Bo czym jest zwykła nic nie warta magia, przy potędze Czarnej Magii która płynie w żyłach tej kobiety? Która stała się jej życiem, jej siostrą, jej matką, jej córką? Która stała się nią? Nie będą mieli szans, zetrze ich w proch… Może otworzy Akademie? Zacznie szkolić? Ah… cóż by to były za czasy, Czarna Magia znów legalna, nauczana, doskonalona… Tak, za to warto zginąć, warto się narażać. Nie tylko ja dojdę do tego wniosku, to jedno jest pewne.Siedział tak i rozmyślał do bladego świtu, wtedy to wstał kierując się do swojej sypialni. Zupełnie nieświadomy tego, że jego gość właśnie wychodzi z zamiarem rozpoczęcia planu zemsty, powoli, dyskretnie, ale konkretnie i do celu, oddał się w objęcia Morfeusza.

~kilka miesięcy później~
Wbiegła do posiadłości Malfoy'a, zdyszana, ale z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Nie minęło pięć sekund, a znalazł się przy niej Lucjusz.
I co?-zapytał ze słyszalnym w głosie podnieceniem, a wszystkie jego mięśnie w napięciu czekały na odpowiedź czarnowłosej wiedźmy.
Zobaczyli mnie-nie przestawała się uśmiechać- Zaczęło się.Na twarz blondyna wpłynął szeroki uśmiech, odwrócił się i szybkim krokiem skierował się do kominka.
W takim razie zamawiam prenumeratę Proroka!-krzyknął, a jego głowa zniknęła w szmaragdowych płomieniach składając zamówienie, tak jak zapowiedział. Kobieta zaśmiała się cicho i podeszła do sofy, na którą ciężko opadła. Sięgnęła do karafki i nalała sobie oraz jej towarzyszowi bursztynowego, wysokoprocentowego płynu.
Za jutrzejsze wydanie-uniosła szklankę w stronę mężczyzny z figlarnym uśmiechem.
Za jutrzejsze wydanie-powtórzył odwzajemniając gest. Nie sądził, że aż tak się w to wszystko zaangażuje, że aż tak mu się to spodoba, trzeba jednak zaznaczyć iż dopiero teraz zacznie się zabawa. Wraz z porannym Prorokiem Codziennym wybuchnie zamieszanie i panika, Ministerstwo zostanie zasypane milionami sów od dziennikarzy i czarodziei, domagających się wyjaśnień. Słowem, będzie bezradne, a brudy sprzed lat zaleją ich niczym fala tsunami. Sojusznicza Francja zerwie ugodę, a Niemcy i Belgia wycofają się z pertraktacji. Anglia zostanie sama. Nikt nie kiwnie palcem.
Co z Rosierami?-kobieta przerwała milczenie.
Wczoraj nawiązali kontakt. Francuski Minister Magii powiedział, że jeśli twój powrót okaże się prawdą od razu zrywa porozumienie.-odezwał się wyrwany z zamyślenia, a w jego głosie pobrzmiewała duma i zadowolenie, wszystkie jego przewidywania się sprawdziły- Mówiłem, że tak będzie.
Tak, tak, mówiłeś-przyznała śmiejąc się, jednak chwilę później spoważniała. Odstawiła szklankę na stolik i wstała kierując swe kroki do wyjścia.
Co robisz?-zaintrygowany wstał i poszedł za nią. Wyszli do ogrodów, kobieta przeszła przez barierę, która kończyła przy lasku i stanęła z drugiej strony- Co robisz?-powtórzył pytanie, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Zamiast tego Vivien zamknęła oczy i wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Uniosła podbródek wysoko szeptając coś. Jej czoło pokryło się kroplami potu, a brwi ściągnięte w dół świadczyły o wysokim stanie skupienia i wysiłku jaki w to wkładała. Kilka minut później bariera opadła przy akompaniamencie rozbijającego się szkła o bruk, a dokładniej szklanki Malfoy'a, która wypadła mu z rąk. Przez sekundę można było odnieść wrażenie, że do szkła dołączy szczęka mężczyzny, która, kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, zamknęła się z głośnym chapnięciem. Odchrząknął.
Em.. Dziękuję
Spłacam tylko dług-odparła i uśmiechnęła się wracając do posiadłości, za nią podążył pan domu- Zdajesz sobie sprawę, że jeszcze nie możesz legalnie paradować po ulicach?
Oczywiście, za kogo ty mnie masz?-odparł udając oburzenie, co wywołało krótką salwę śmiechu u obojga.
Za Malfoy'a, a wszyscy wiedzą, że oni odznaczają się wyjątkową ignorancją. Co miałaś na myśli mówiąc „jeszcze”?-zapytał ignorując docinek.
To, że niedługo Ministerstwo nie będzie miało zbyt wiele do gadania-uśmiechnęła się tajemniczo i usiadła na wcześniej opuszczonej kanapie, sięgnęła po swoją szklankę- Wybieram się do Francji, będziesz musiał przypilnować tutejszych spraw.
Do Francji?-zapytał zaskoczony- Po co i kiedy?
Jak Rosierowie potwierdzą zerwanie ugody przez Ministra. Nadal nie odpowiedziałaś po co.
Wiem, mam kilka zaległych spraw do załatwienia.Następnego ranka sowa przyniosła poranne wydanie Proroka, jak można było się spodziewać na pierwszej stronie widniało niewyraźne zdjęcie Vivien. Nagłówek głosił: POWRÓT MORDERCZYNI! Rita rozpisała się na trzy strony jednak sensownych było tylko kilka fragmentów.
„…widziano ją niedaleko Dziurawego Kotła, nasz fotograf zdążył tylko uchwycić znikającą wśród tłumu postać (jak widać na pierwszej stronie) jednak mamy stu-procentową pewność, że to była ona! Hermiona Granger! Zapewne pierwsza publicznie użyłam tego imienia wbrew dekretowi, jednak, czyż ministerstwo nie oszukało nas co do jej śmierci? Podejrzewamy, że chcieli zatuszować swoje niepowodzenie spowodowane...”
...nasze zaufane źródło informacji, potwierdziło przypuszczenia wielu czarodziei, o grupie popierającej „Siostrę Śmierci”. Podobno została nawet założona organizacja działająca w jej imieniu, nie wiemy jednak jak się nazywa...”
Minister ds. Zewnętrznych twierdzi, że zerwanie ugody przez Francję świadczy o tym, że wybrała ona stronę Granger'ówny, natomiast wycofanie się Niemiec i Belgii to po prostu zwykły strach, tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że pozostaliśmy sami...”
Aurorzy potwierdzili hipotezę, która zakłada, że owe zniknięcia, o których pisaliśmy kilka miesięcy temu, mogą mieć związek z Siostrą Śmierci, w końcu, jakby nie patrząc, wcześniej też tak to się zaczęło...”
~dwa tygodnie później~
Cholerna wiedźma! Miała się odezwać jak będzie na miejscu, minął tydzień, a ona nic!-Lucjusz chodził tam i z powrotem po swoim salonie, mocno zdenerwowany.
Uspokój się może zapomniała?-powtórzył kolejny raz, znudzonym głosem mężczyzna o czarnych przetłuszczonych włosach- I powiedz mi w końcu, dlaczego dowiaduje się o jej powrocie z gazety, przychodzę do ciebie, a ty oznajmiasz mi, że ona u ciebie mieszka od kilku miesięcy…
Tak wyszło.
Tak wyszło?-powtórzył z pełną dawką jadu w głosie.
Gdybyś przyszedł wcześniej, dowiedziałbyś się wcześniej.Rozmowę przerwała wypadająca z kominka, zdyszana Vivien. Szybko pozbierała się z podłogi, jej ubrudzone krwią ubranie i twarz oraz rozwiane włosy dawały duże pole do spekulacji, jednak żaden z mężczyzn nie miał na nie ochoty, jakkolwiek na twarzy Lucjusz malował się gniew na twarzy Severusa było widać tylko lekki szok i niedowierzanie. Kobieta spojrzała po nich i odezwała się chłodnym, pozbawionym wszelkich uczuć głosem.
Ile wie?
Niewiele- nie ruszył go jej ton, używała go w stosunku do każdej napotkanej osoby, ostatnimi czasy tylko Malfoy stał się wyjątkiem od tej reguły. Przypomniał sobie, że miał ją ochrzanić- Co ty sobie wyobrażasz?! Miałaś się odezwać! Gdzieś ty była i dlaczego jesteś cała we krwi?!Kobieta rozluźniła się lekko i opadła na najbliższy fotel. Na jej twarzy odmalowało się zmęczenie.
Mówiłam, we Francji. Wiem, wiem, zapomniałam-w tym momencie Snape uśmiechnął się triumfalnie- A krew.. cóż spotkanie dyplomatyczne przerodziło się w agresywne negocjacje…Mistrz Eliksirów zaśmiał się cicho, a blondyn usiadł obok niej lustrując wzrokiem w poszukiwaniu jakiś obrażeń zagrażających życiu.
Agresywne negocjacje? Ty to masz porównania… I co wynegocjowałaś?
Francja jest moja-powiedziała spokojnie, a w pomieszczeniu zapadła niczym nie zmącona cisza.
Cóż…-zaczął Severus- Wygląda na to, że niepotrzebnie się martwiłeś-uśmiechnął się jadowicie.
Nie martwiłem się! Zdejmij bluzkę.
Oszalałeś. Nic mi nie jest- wstała, a kiedy poczuła rękę Lucjusza ciągnącą ją w dół w ułamku sekundy obróciła się i przyłożyła mu sztylet do tętnicy- Powiedziałam nic mi nie jest-wysyczała i wyrwała się i skierowała w stronę schodów na piętro.
Idź na Nokturn u Borgina jest przesyłka, jak będziesz miał czas to ją odbierz-rzuciła na odchodnym i zniknęła w mrokach domu.
No Lucjuszu, chyba masz mi dość sporo do opowiedzenia.